poniedziałek, 18 marca 2013

Sezon czarownicy


tytuł:                            Sezon czarownicy
autor:                           Natasha Mostert
posiadam skąd:            auchan
posiadam od:              
przeczytana:                
tytuł oryginału:              „Season of the Witch”
data wydania: pierw.:     2007
                     polsk.:    marzec 2009
wydawnictwo:               Albatros
tłumaczenie:                Agnieszka Walulik
liczba stron:                 447
ISBN:                          978-83-7359-726-6
kategoria:                    fantastyka
moja ocena:                 9/10
seria:                           π, π² 











ZAWARTOŚĆ ZBIORU
Prolog
Dom o milionie drzwi
Czarowne lato
Cienie
Portal
Epilog

OPIS
Dwie siostry. Tajemniczy dom.
Wchodząc tam, wkraczasz do świata piękna,
ale i ciemności…

Przesycony dyskretną erotyką gotycki thriller,
w którym łączą się ze sobą pierwiastki
namiętności i śmierci.

  Gabriel Blackstone obdarzony jest nietypowym talentem – umiejętnością wnikania w umysły innych ludzi. Kiedyś wykorzystywał swoje zdolności do odnajdywania zaginionych ludzi i przedmiotów. Dla milionera Whittingtona jest ostatnią deską ratunku, jedyną szansą na odnalezienie syna. Przed zaginięciem Roberta widziano go w towarzystwie dwóch sióstr Monk – Morrighan i Minnaloushe. Gabriel doświadcza wizji, w której Robert przemierza niezwykły dom o milionie drzwi, po czym ginie utopiony w basenie przez kobietę w masce. Zaintrygowany widzeniem, przyjmuje zlecenie. Odwiedza dom w Londynie zamieszkały przez dwie piękne kobiety – jak się okazuje, praktykujące alchemię. Miejsce, w którym czas się zatrzymał. Drzwi, ściany, nawet sufity oznaczone są tu zagadkowym symbolem krzyża i koła, na ścianach rozwieszone są afrykańskie maski. Gabriel stopniowo ulega fascynacji pannami Monk, starając się nie pamiętać, że jedna z nich jest prawdopodobnie morderczynią.


FRAGMENTY
·   „Siostry” – Roy Campbell

Po upalnych samotnych nocach, gdy zimne wiatry napływają
Rozsiewając mróz i rosę, przed świtem –
Znudzone głupstwami, o których muszą śnić dziewczęta,
Gdy w ich łóżkach brakuje radości –

Dwie siostry podnoszą się i zdejmują odzienie.
Ich konie wybiegają w mroku na szeptem gwizdaną prośbę –
Ogromne widmowe kształty o łyskających bielą oczach,
Buchające wokół kolan ognistą parą:

W świszczących grzywach ich zaczajone, szperające dłonie,
Mocniejsze od kiełzna, wędrują w powolnej pieszczocie.
Galopują poprzez mlecznobiałe piaski,
Brnąc daleko w śpiącą zatokę:

Mróz kłuje słodko palącym pocałunkiem,
Intymny jak miłość, zimny jak śmierć:
Ich usta, na których syczą pyszne drżenia,
Dymią lekkim pyłem ich oddechu.

Daleko w powodzi szarej ciszy
Patrzą, jak świt rozchodzi się czarownymi kręgami
Poza nie: i dzień rozpłomienia się w ich krwi
Jak biała świeca w skulonej dłoni.

·   DOM O MILIONIE DRZWI

„Zawsze chciałem poznać wszystko to, co jest na świecie do poznania…”
Johannes Trithemius „Steganographia (Tajemnice Pisma)”, 1499

·   „Sekrety istnieją po to, by je odkrywać.”

·   CZAROWNE LATO

„Nam et ipsa scientia potestas est. Wiedza to potęga.”
Francis Bacon „Meditationes Sacra. De Haeresibus”, 1597

„Wiedza nie jest potęgą. Potęgą jest kod.”
Erik Davis „Technognoza, Magia, Pamięć”

·   CIENIE

„Poszukiwanie oświecenia tak naprawdę jest jak uzależnienie: narkotyk, który więzi nas w cieniu.”
Akron „Tarot R.H.Gigera”

„Pragnąłem wiedzieć, w jaki sposób ludzki umysł reagował na widok własnego zniszczenia.”
C.G.Jung „Wspomnienia, Sny, Myśli”

·   PORTAL

„Szukając tajemniczego portalu, musisz… stać się niewidzialny, tak, abyś mógł prześlizgnąć się niezauważony.”
„Nei Pian z Ko Hong” (starożytny traktat o alchemii, medycynie i religii, 320 r. n.e.)

·   EPILOG

„Wyruszam na poszukiwanie wielkiego Być Może.”
Ostatnie słowa Franciszka Rabelais’ego

MOJA OPINIA

ZACZERPNIĘTE Z KSIĄŻKI

·   PROLOG

  Otaczał go spokój: jego umysł przestał wreszcie pulsować bólem.
  Powoli otworzył oczy. Ponad nim czarne niebo rozświetlone gwiazdami. Księżyc w pełni zaplątany w rozłożyste konary drzewa.
  Niejasno zdawał sobie sprawę, że leży na plechach i unosi się na wodzie. Basen. Od czasu do czasu poruszał nogami i rękami, by utrzymać się na powierzchni. Ruchy były instynktowne i niemal bezwiedne.
  Gdzieś śpiewały skrzypce, ich dźwięk dryfował przez nocne powietrze. Dochodził z domu, który wznosił się wysoką i ciemną bryłą po jego prawej stronie. Okna były ciemne, żadne światło nie przenikało przez maleńkie szybki w ołowianych ramkach. Strome mury pochylały się nad nim, a spiczasty dach załamywał się po jakimś niemożliwym kątem.
  W myślach miał zamęt, a jego czaszka pękała z bólu, który eksplodował w jego mózgu jak palący kamień. Lecz gdy spoglądał na dom, wciąż pamiętał, co kryło się za jego grubymi murami.
  Bo jak mógłby zapomnieć? Miesiącami badał go z namiętnością mężczyzny odkrywającego ciało dawno niewidzianej kochanki. Przemierzał kręte korytarze, wspinał się po spiralnych schodach, wchodził do zaklętych pokojów i sal. Pamiętał wszystko – każdy najmniejszy szczegół był zanotowany w jego zmaltretowanym mózgu.
  Zielony pokój z fosforyzującymi liliami. Sala balowa z tańczącymi motylami. Pokój masek, w którym światło jakiegoś niewidzialnego słońca przemieniało pajęczyny w złoto. Cudowne pokoje. Pokoje wypełnione pięknem.
  Lecz w środku tego domu kryły się również pokoje cuchnące rozkładem i chorobą. Maleńkie pokoiki o ścianach wilgotnych i pokrytych liszajem, w których wyciągając rękę mógłby dotknąć wyrastających z sufitu oczu: oczu, których zamglone spojrzenie śledziło jego mozolną wędrówkę przez labirynt obrazów i myśli.
  Znał ich porządek. Porządek miejsc, porządek rzeczy. Dokładnie przestrzegał zasad. Dlaczego więc coraz trudniej było mu utrzymać się na wodzie, z umysłem jak przepalona żarówka i ciałem tak strasznie ociężałym?
  Zerwał się wiatr. Poczuł na mokrej skórze jego pylisty oddech i zaczął się zastanawiać, czy pękaty księżyc nie spadnie z drzewa.
  Był zmęczony. Czuł napięcie w karku. Powinien spróbować dopłynąć do krawędzi basenu, lecz połowa jego ciała była jak sparaliżowana. Mógł jedynie lekko poruszać ramionami i nogami, by uchronić się przez zatonięciem. Pod nim rozciągała się czarna toń. I nagle zdał sobie sprawę, że nie odczuwa już spokoju, lecz potworny strach.
  Wtedy ciepły promień światła rozdarł mrok. W domu zapaliła się jakaś lampa. Chciał krzyknąć, lecz głos uwiązł mu w gardle. Światło dochodziło zza drzwi z witrażowymi szybami ułożonymi starannie w kształt emblematu. Monas Hieroglyphica. Proszę bardzo, wciąż pamiętał…
  Za rozświetlonymi rombami z czerwonego, zielonego i fioletowego szkła zamajaczył jakiś cień. Przystanął na chwilę, znieruchomiał.
  Potem poruszył się. Drzwi stanęły otworem.
  Wyszła bezszelestnie do ogrodu. Gdy szła w jego stronę, zdawało mu się, że czuje zapach jej perfum.
  Wstąpiła w niego otucha. Przez cały czas musiała wiedzieć, że tu jest. Oczywiście, że wiedziała. A teraz przyszła go ocalić. Nie miał już czego się bać. Ale pospiesz się, pomyślał. Proszę, pospiesz się.
  Wciąż miała na twarzy maskę, która zakrywała jej oczy. Jej włosy ukryte były pod czarnym kapturem peleryny. Na jej ramieniu siedział czarny jak węgiel kruk. Nawet w półmroku dostrzegał połysk na skrzydłach ptaka.
  Uklękła na krawędzi basenu, pochyliła się i spojrzała mu prosto w twarz. Na jej ramię padła smuga żółtego światła. Na szyi miała cienki łańcuszek, z którego zwisał wisiorek w kształcie litery M. Lśnił na tle jej białej skóry.
  Dźwięk skrzypiec dochodzący z wnętrza domu był teraz o wiele wyraźniejszy. Rozpoznał utwór. Andante cantabile. Kwartet smyczkowy Czajkowskiego, numer 1, opus 11. Ekstatyczne dźwięki wywołały falę wspomnień. Kiedy ostatnim razem słuchał tego utworu, w kominku płonął ogień, na ciemnym drewnianym stole stała misa przekwitających róż w kolorze brzoskwiniowym, a obok niej czekały na srebrnej tacy trzy kieliszki czerwonego wina.
  Tonął. Jego stopy były jak blade bezpłetwe ryby, ociężale poruszające się w wodzie. Długo już nie wytrzyma. Ale ona mu pomoże. Wyciągnie go na brzeg. Poruszył z trudem ramieniem i wyciągnął błagalnie rękę.
  Zmarszczyła czoło z troską, lecz oczy za maską pozostawały tajemnicze. Położyła dłoń na jego twarzy i popchnęła ją delikatnie pod wodę. Przestraszony kruk zerwał się z jej ramienia, kracząc.
  Otworzył usta chcąc zaprotestować i niemal utonął. Gwałtownie odwrócił głowę na bok, prychając i kaszląc. W panice spróbował od niej odpłynąć, lecz jego ciało było zbyt ciężkie.
  Ponownie wychyliła się do przodu i popchnęła go pod wodę. I znowu. Za każdym razem wydobywał się na powierzchnię, łapał powietrze, widząc jej białe ramiona i zwisający z jej szyi łańcuszek z inicjałem M. Robiła to delikatnie, ale stanowczo. Jego głowa na przemian wychylała się i zanurzała w wodzie. Zrozumiał, że zaraz umrze.
  Wyczerpanie. Jego płuca płoną. Podjął jeszcze jedną, heroiczną próbę uwolnienia się, lecz ona była silniejsza.
  Nagle jej uchwyt zelżał, lecz ona nie miał już siły, żeby wypłynąć na powierzchnię. Kiedy zaczynał tonąć, wciąż miał otwarte oczy, i przez warstwę wody zobaczył, jak się podniosła. Spojrzała na niego i uniosła dłoń jakby w geście żalu.
  Powietrze wylatujące z jego ust marszczyło wodę, rozmywając jej postać, jej zamaskowaną twarz. Obracając się powoli twarzą w dół, pomyślał z dziwnym poczuciem oderwania, że może jego podróż wciąż trwa, może wciąż będzie szukać ścieżki, która wiedzie prosto do celu…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witam :)
Będzie mi miło, gdy odwiedzając tę stronę, zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.
Pozdrawiam,
Crystal