niedziela, 17 marca 2013

Kształt demona


tytuł:                            Kształt demona
autor:                           Amelia Atwater-Rhodes
posiadam skąd:            biblioteka gim. 21, na komputerze
posiadam od:               -
przeczytana:                
tytuł oryginału:              „Demon in my view”
data wydania: pierw.:     2000
                      polsk.:    2002
wydawnictwo:               Exlibris
tłumaczenie:                 Wojciech Usakiewicz
liczba stron:                 160
ISBN:                           83-88455-94-X
kategoria:                     fantastyka
moja ocena:                 10/10
seria:                           Seria z dreszczykiem t.3/3(4)




Wydawnictwo: Exlibris





ZAWARTOŚĆ ZBIORU
„Kształt demona”

OPIS
  Jessica nie jest przeciętną nastolatką. Chociaż nikt w jej szkole nie ma o tym pojęcia, jest poczytną pisarką. Pod pseudonimem Ash Anihgt wydała książkę o wampirach. W swojej wyobraźni, razem z wampirami i czarownicami, czuje się dużo lepiej niż w towarzystwie kolegów i koleżanek z klasy. Do szkoły przybywa jednak dwóch nowych uczniów, pragnących zdobyć jej przyjaźń. Podobieństwo jednego z nich do Aubreya – okrutnego bohatera jej książki – jest niesamowite. To przecież niemożliwe, by wytwór wyobraźni mógł ożyć. Ale czy na pewno…


FRAGMENTY
·   „W samotności” – Edgar Allan Poe

Od lat dziecięcych zawsze byłem
Inni niż wszyscy – i patrzyłem
Nie tam, gdzie wszyscy – miałem swoje,
Nieznane innym smutków zdroje –
I nie czerpałem z ich krynicy
Uczuć – nie tak, jak śmiertelnicy
Radością tchnąłem i zapałem –
A co kochałem – sam kochałem –
To wtedy – nim w burzliwe życie
Zdążyłem wejść – powstała skrycie
Z dna wszelkich złych i dobrych dążeń
Ta tajemnica, co mnie wiąże –
Ze strumienia lub potoku –
Z urwistego góry stoku –
W kręgu słońca, gdy w jesieni
Blednie złocisty blask promieni –
Z błyskawicy ostrym końcem
Drzewo obok mnie rażącej –
Z burzy, gromów, ziemi drżenia –
Z chmury – która u sklepienia
Niebieskiego zawieszona –
Miała dla mnie kształt demona.

MOJA OPINIA

ZACZERPNIĘTE Z KSIĄŻKI

·   prolog

Noc jest przesycona tajemniczością. Nawet kiedy księżyc świeci najjaśniej, tajemnice kryją się wszędzie. A potem wstaje słońce i jego promienie malują tyle cieni, że dzień jest znacznie bardziej łudzący niż cała ukryta prawda nocy.
Żyłam tym złudzeniem przez większą część życia, ale nigdy do niego nie należałam. Przed urodzeniem zbyt długo istniałam zawieszona między nicością a życiem i nawet teraz wciąż słyszę szepty nocy. Mocna lina trzyma mnie po ciemniej stronie świata, z dala od świata.

·   rozdział I

Czarną zasłonę snu rozerwało zawodzenie jakiegoś piosenkarza, dochodzące z radiobudzika. Jessica jęknęła i uciszyła go gniewnym plaśnięciem, a potem po omacku zaczęła szukać wyłącznika. Ciemnoczerwone, zmieniające odcień światło lampki solnej wystarczyło, aby mogła sprawdzić godzinę.
Siódma. Czerwone cyfry żarzyły się sadystycznie. Zaklęła. Znowu przespała zaledwie dwie godziny. Jak mimo to udawało jej się trwać w świecie przytomnych ludzi, było zagadką. W każdym razie zawlokła się pod prysznic, a tam zimna woda dokończyła tego, co rozpoczął budzik.
Zostało jeszcze tylko sto osiemdziesiąt dni szkoły, pomyślała, szykując się do rozpoczęcia ostatniego roku w Ramsa High School. Ubrała się błyskawicznie i w pośpiechu zarzuciła na ramię plecak, by sprintem dobiec na przystanek autobusowy. Śniadanie? Płonne marzenie.
Ramsa High School, co za uroczy kawałek piekła, pomyślała, gdy autobus zatrzymał się przed szkołą. Jeszcze rok i uwolnisz się od niego raz na zawsze. Tylko ta myśl mogła rano skłonić Jessicę do opuszczenia łóżka. Jeśli zaliczy ostatni rok, nigdy więcej nie dostanie się w macki Ramsa High School.
Mieszkała w Ramsa, odkąd skończyła dwanaście lat, dawno już więc przekonała się, że inni uczniowie nigdy jej nie zaakceptują. Niewielu okazywało jej otwartą wrogość, ale o żadnym nie powiedziałaby też, że odnosi się do niej ciepło i przyjaźnie.
Zbliżając się do budynku, Jessica miała przykrą świadomość tego, jak wielu uczniów idzie grupkami. Znała tych ludzi od pięciu lat, ale wydawało się to nie mieć znaczenia, gdy ją mijali bez słowa. Dostrzegła nawet, że dwie dziewczyny zatrzymały na niej widok, jedna szepnęła coś do drugiej, a potem obie szybko się usunęły, jakby mogła im w czymś zaszkodzić.
Chłopak z najstarszej klasy, którego znała od pierwszego dnia pobytu w szkole, na jej widok zrobił znak krzyża. Kusiło ją, żeby przestraszyć go jakąś satanistyczną inkantacją, bo już dawno z niezrozumiałego dla niej powodu uznał ją za wiedźmę. Od czasu do czasu z przekory lub po prostu dla zabicia nudy podsycała w nim to przekonanie.
Sama myśl była w pewnym sensie zabawna. Jedyne czarownice, jakie znała, żyły w zamkniętym świecie powieści, pisywanych przez nią od kilku lat. Któraś z nich mogłaby spokojnie przedefilować przed tym idiotą, a on na pewno nie zgadłby, kogo ma przed sobą. Wiedźmy Jessiki były mocno uczłowieczone i z zachowania, i z wyglądu.
Jeszcze śmieszniejsze było jednak to, że jej tradycyjny wróg trzymał egzemplarz książki „Tygrys, tygrys” Ash Night. Jessica była ciekawa, jak zareagowałby, gdyby dowiedział się, że ten zakup wkrótce przyniesie jej tantiemy.
Pomysł na książkę wpadł jej do głowy przed kilkoma laty, gdy razem z Anne odwiedzały jedną z jej dawnych koleżanek w Cocnord, w stanie Massachusetts. Prawie cały weekend spędziła wtedy zamknięta w pokoju i w końcu tamte ciężko przepracowane godziny zaprocentowały.
W klasie Jessica usiadła na końcu, sama  jak zawsze. W milczeniu czekała na sprawdzenie listy. Nauczycielka była młoda, Jessica jeszcze jej nie znała. Nazwisko, wypisane na tablicy, zostało skwitowane przez uczniów kilkoma parsknięciami. Kate Katherine, nauczycielka szkoły średniej, musiała mieć niezdrowych rodziców. Z drugiej strony jej imię i nazwisko było prawdopodobnie łatwiejsze do zapamiętania niż „Jessica Ashley Allodola”.
- Jessica Allodola? – wyczytała panie Katerine, jakby w odpowiedzi na myśli Jessiki.
- Jestem – odpowiedziała machinalnie. Nauczycielka postawiła znaczek w dzienniku i przeszła do następnego nazwiska.
Tymczasem w uszach Jessiki aciąż brzmiały słowa Anne, jej przybranej matki.
- Jutro jest pierwszy dzień nowego roku szkolnego, Jessie. Jeśli możesz, postaraj się przynajmniej nie trafić od razu do dyrektora. Zrób to jeden raz.
- Nie nazywaj mnie Jessie – odparła.
- Postaraj się, Jessico – poprosiła Anne. – Może dla mnie?
- Nie jesteś moją matką. Nie dyktuj mi, co mam robić.
- Nie masz nikogo, kto byłby dla ciebie matką bardziej niż ja! – odburknęła Anne, straciwszy cierpliwość.
To zapiekło. Jessica z godnością poszła do swojego pokoju, mamrocząc pod nosem:
- Moja prawdziwa matka była przynajmniej na tyle bystra, że zawczasu się mnie pozbyła.
Raptownie odzyskała poczucie rzeczywistości i zaczęła z goryczą zastanawiać, czy Anne czuje się pokrzywdzona przez los z powodu adoptowania takiego dziecka jak ona. Te ponure rozmyślania przerwała jej ładna dziewczyna z kasztanowymi włosami, która nieśmiało weszła do klasy.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała. – Jestem nowa w szkole i trochę się zgubiłam. – Przedstawiła się jako Caryn Rashida. Pani Katherine odnalazła jej nazwisko na liście i skinęła głową.
Caryn rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego miejsca, Jedno z nich znajdowało się akurat obok Jessiki. Gdy jej wzrok padł na Jessicę, zawahała się jednak, jakby nagle zapragnęła usiąść gdzie indziej. Jessiki to nie zdziwiło. Wszyscy mieszkańcy Ramsy zdawali się jej unikać niemal podświadomie.
Ale Caryn podjęła decyzję i zdecydowanym krokiem przemierzyła klasę. Wyciągnęła rękę do Jessiki.
- Cześć, jestem Caryn Rashida. – odrobinę zająknęła się przy wymawianiu nazwiska. – Dlaczego siedzisz tutaj sama?
- Bo tak chcę – odparła chłodno Jessica, kierując spojrzenie szmaragdowych oczy prosto w bladoniebieskie oczy Caryn. Ta wytrzymała je nieco dłużej niż inni, ale w końcu odwróciła wzrok.
Jessica z irytacją odnotowała skrępowanie dziewczyny i jej postanowienie, by mimo to podjąć próbę. Nie życzyła sobie znalezienia się jak bezdomne dziecko pod opiekuńczymi skrzydłami nowej. Niechęć umiała zrozumieć, litości nie cierpiała.
- Nie chciałabyś mieć towarzystwa? – spytała Caryn trochę mniej natarczywym, lecz przyjaznym tonem.
Ignorując wysiłki Caryn, by nawiązać rozmowę, Jessica wyciągnęła ołówek i zaczęła rysować.
- No, skoro tak… Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię cię samą  - powiedziała nowa przytłumionym głosem. Przeniosła się do innego stolika. Jessica nadal rysowała, nie zwracając uwagi na Caryn i nauczycielkę, która monotonnym głosem informowała o przydzielaniu kłódek z zamkiem szyfrowym.
Pani Katherine poprosiła Caryn i pomoc, a gdy nowa, skończywszy, przechodziła obok stolika Jessiki, na chwilę przystanęła. Jessica ponuro pomyślał o jej natręctwie.
- Nigdy nie umiałam się z tym obchodzić – mruknęła Caryn, bezradnie obracając kłódkę w dłoniach. Nastawiła kolejno chyba dziesięć różnych kombinacji, ale bez skutku. – Może jest zepsuta… Spróbujesz?
Jessica wyjęła kłódkę z rąk Caryn i w sekundę ją otworzyła.
- Lepiej, żebyś nie musiała za często używać jej w tym roku.
- Jak to w ogóle działa? – Caryn roześmiała się z władnej nieudaczności.
- Sama do tego dojdź. – Jessica zamknęła kłódkę w odrzuciła ją nowej.
- Co ja ci takiego zrobiła?- Caryn w końcu skapitulowała. Jessica nie zdziwiłaby się nawet, gdyby zobaczyła łzy w jej oczach. – Dlaczego jesteś dla mnie taka niemiła?
- Bo taka już jestem – odpaliła Jessica, po czym z trzaskiem zamknęła i odłożyła notatnik. – Musisz się do tego przyzwyczaić.
Odwróciła się plecami do Caryn i ruszyła za innymi, pani Katherine prowadziła już bowiem klasę do szafek. Do końca dnia nowa nie próbowała nawiązać z nią rozmowy. Nikt inny też nie. Poza przybyciem Caryn właściwie nic się nie zmieniło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witam :)
Będzie mi miło, gdy odwiedzając tę stronę, zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.
Pozdrawiam,
Crystal